czwartek, 29 sierpnia 2013

Czekolada (!) na drugie śniadanie, czyli opowieść o kawiarnianym łasowaniu, majorkańskiej kozie, tęsknym preludium i strudlu.

Czego by wam brakowało, za jakim daniem tęsknilibyście najbardziej gdyby przyszło wam wyjechać za granicę i okazałoby się, że warunki klimatyczne czy tradycje kulinarne kraju, w którym spędzicie dłuższy czas, bardzo odbiegają od naszych, polskich, przez co wiele produktów czy dań jest dla was nieosiągalnych? Paweł mówi, że tęskniłby za pierogami z jagodami. Tomek, że za serkiem waniliowym i truskawkami. A ja zdecydowanie za chlebem i jabłkami. I o ile zaraz z pewnością  zabrałabym się za szukanie odpowiedniej mąki, hodowanie zakwasu i próbę nadrobienia braku chleba domowym sumptem, to zdecydowanie gorzej byłoby z jabłkami. Mnogości ich gatunków, a co za tym idzie smaków, aromatów i konsystencji, brakowałoby mi bardzo i na to nie potrafiłabym już nic zaradzić. A co sprowokowało nas dziś do postawienia takiego pytania? Otóż arcyciekawa, ilustrowana wspaniałymi kolażami, książka Aleksandry Zgorzelskiej pt. "Jestem zdrów i wesół, jem i piję dobrze, czyli co lubił Fryderyk Chopin".

  
  


Wygląda ona teraz nieśmiało z naszego piknikowego koszyka, który przycupnął pod stolikiem w pysznej sklepo-kawiarni Pijalni Czekolady E. Wedla „Staroświecki Sklep” przy ul. Szpitalnej 8, nieco zawstydzony swą skromną sielską aparycją, kontrastującą z przebogatym wnętrzem tego istnego raju dla miłośników czekolady.

Stylowy wystrój wnętrza, gdzie burgundowy kolor ścian kontrastuje ze złamaną bielą bogatych sztukaterii zdobiących zarówno ściany, jak i sufity, skrzą się złociste żyrandole, zachwycają elegancją tapicerowane meble, mahoniowe fornirowane stoliki, wielki dekoracyjny kredens wypełniony po brzegi czekoladowymi łakociami i kontuar, na którym za mosiężnie okutymi kryształowymi szybkami piętrzą się stosy czekolad, torcików i bombonierek, rzędami ciągną się czekoladki, praliny, trufle i florentynki, łypią czekoladowym oczkiem figurki z czekolady – wszystko to sprawiło, że poczuliśmy się jakbyśmy odbyli magiczną podróż i przenieśli do warszawskiej czekoladziarni z czasów, gdy do podobnych przybytków zaglądał młodziutki Fryderyk Chopin. Adres nie jest wprawdzie właściwy – nasz słynny pianista i kompozytor, wtedy jeszcze student warszawskiej Szkoły Głównej Muzyki, upodobał sobie cukiernię słynącego wówczas na całą Warszawę Szwajcara Laurentego Lourse’a, która mieściła się przy ulicy Miodowej 12 – ale jej opis, mówiący że "była to elegancka cukiernia, wewnątrz miała wielkie lustra, marmurowe stoły, zrobiona na modłę paryską. Na zewnątrz wzrok przyciągały eleganckie wystawy, którym często miejsce poświęcała warszawska prasa ze względu na niespotykane gdzie indziej dekoracje cukiernicze." pozwala sądzić, że klimat tych miejsc mógłby być zbliżony. Co ciekawe, i dziś, dokładnie pod tym samym adresem, możemy podziwiać witrynę i raczyć się słodkościami innej znamienitej firmy cukierniczej – słynnego A. Bliklego

Gdyby Karol Wedel otworzył swój pierwszy lokal jakieś 20 lat wcześniej, zanim Fryderyk opuścił Warszawę, to - jako że poznaliśmy za sprawą naszej dzisiejszej lektury wielkie upodobanie Fryderyka do bywania w kawiarniach i cukierniach oraz raczenia się z lubością słodkościami - śmiało możemy podejrzewać, że nasz wybitny pianista wstępowałby i do Wedla by, tak jak Tomek i Paweł teraz, delektować się filiżanką gorącej, aksamitnej, aromatycznej czekolady. Za czekoladą Fryderyk bowiem przepadał, podobnie jak za śmietankowymi karmelkami, których kilka sztuk zawsze miał przy sobie w kieszeni. 
Karmelki były też drugim sztandarowym produktem Parowej Fabryki Czekolady p. f. "C. E. Wedel", a w ówczesnej prasie reklamowano ten smakołyk tak: „Szczególny utwór cukierniczy, a nade wszystko wyborny środek leczniczy i łagodzący wszelkie cierpienia piersiowe, nader skuteczny na słabości te w miesiącach wiosennych, a nawet dla nie cierpiących i zwolenników delikatnego smaku – bardzo przyjemny wyrób”. A że Fryderyk od dzieciństwa cierpiał na dolegliwości piersiowe, to ze słodkim "lekarstwem" się nie rozstawał. Pytanie tylko, czy nie cierpiał on na alergię i te mleczne specjały nie nasilały u niego astmatycznych objawów...


Nie zbaczajmy jednak z tematu i nie zapuszczajmy na zdrowotne "grząskie" tereny... Powiem tylko, że Tomek doskonale potrafiłby się wczuć w dolegliwości małego Frycka i tak jak on karmelki wprost uwielbia!

No, więc siedzimy sobie nadal "u Wedla", który zawsze dbał, by nie tylko produkowane słodycze, ale i reklama firmy była na najwyższym poziomie, dlatego zamawiał ją u najznamienitszych artystów epoki. Należał do nich Leonetto Cappiello – światowej sławy włoski malarz i karykaturzysta, który w 1926 r. stworzył plakat na którym śmieszny człowieczek dosiada zebrę i dźwiga na plecach czekoladę. Był to wariant jego reklamy Cinzano na której zebra niosła na plecach butelkę. Na wzór plakatu wykonano neon, który pierwotnie był ozdobą sklepu Wedla przy ul. Marszałkowskiej, róg Chmielnej, a później został przeniesiony na dach „Staroświeckiego Sklepu”, gdzie możemy go podziwiać do dziś.



Nie tylko nasz rodzimy producent czekolady skusił się na plakat od Mistrza Cappiello - zamówiono go też dla dobrze nam znanej Milki:

Leonetto Cappiello - Milka Suchard Company | Art, Trademark art ...

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/f/f8/Portrait_of_Leonetto_Cappiello.jpg

Powyżej Cappiello w swojej pracowni, gdzie powstał też słynny plakat reklamujący wyrób zdecydowanie wyłącznie już dla dorosłych - Absynt.

Amazon.com: WONDERFULITEMS ABSINTHE J EDOUARD PERNOT COUPLE WOMAN ...



Przedwojenna flota samochodów Wedla, a wśród nich samolot (!) firmowy, które rozwoziły czekoladę po całej Polsce, opatrzona była wizerunkiem „chłopca na zebrze” oraz stylizowanym podpisem E. Wedel.


 

                                                    
Emil i Jan Wedel od początku XX w. ogłaszali także konkursy na najlepszą reklamę promującą firmę i jej wyroby. W latach 30. było w Polsce wielu młodych i zdolnych plakacistów, docenianych na światowych wystawach, m.in. na Międzynarodowej Wystawie Sztuki i Przemysłu w Paryżu w 1939 r., czy Światowych Targach w Nowym Jorku. Wśród nich wyróżniali się laureaci paryskiej nagrody Grand Prix - Zofia StryjeńskaTadeusz Gronowski, którzy współpracowali z firmą, a ich projekty przez długie lata zdobiły opakowania czekolad, bombonierek  i innych produktów Wedla. Duża część zgłoszonych do konkursu prac, będących nieraz prawdziwymi dziełami sztuki, znajduje się obecnie w zbiorach Muzeum Plakatu w Wilanowie.




 



Ale wróćmy już do naszego głównego bohatera.
Choć czekoladę, karmelki, pierniki i inne słodkości Fryderyk uwielbiał, to nie za nimi tęsknił najbardziej w czasie pobytu na zimnej, dżdżystej Majorce, na którą wybrał się z francuską powieściopisarką George Sand i jej dziećmi w roku 1838 w poszukiwaniu łagodnego klimatu.
Tam, oprócz słońca i ciepła, najdotkliwiej odczuwał brak… mleka.


Za mlekiem, jak czytamy u Aleksandry Zgorzelskiej, Fryderyk przepadał do tego stopnia, że bez niego nie czuł się zdrowy, a winowajczyni tęsknych westchnień na tle nabiałowych niedostatków – ekscentryczna George Sand – posunęła się do zakupu kozy i własnoręcznego jej dojenia oraz ręcznego rozcierania na mleko migdałów, a wszystko po to, by choć trochę ulżyć biednemu Chopinowi w jego „mlecznych” cierpieniach. Nie pomogło. To wtedy, pod wpływem wszechogarniającej melancholii, skomponował rzewne Preludia Opus 28, a wśród nich słynne „Deszczowe” Des-dur .



Czas już pożegnać progi wspaniałej Pijalni Czekolady i podążyć do celu naszej dzisiejszej wycieczki – Muzeum Fryderyka Chopina mieszczącego się w dawnym Pałacu Ostrogskich, przy ul. Okólnik 1, unosząc nasz piknikowy koszyk, którego zawartość to kolejna słodka opowieść, którą snujemy po drodze. A jest to historia... strudla. Wypiek ten podbił bowiem serce i zrujnował kieszeń młodego Fryderyka kiedy skosztował go po raz pierwszy w oberży „Dziki Człowiek”, odwiedzonej podczas pobytu w Wiedniu.


Zacznijmy może od definicji: Strudel - to specyficzne, kruche, wielowarstwowe ciasto deserowe, podobne do półfrancuskiego, zawijane z dużą ilością aromatycznych jabłek lub nadzieniem z sera bądź maku, pieczone w rondlu z dużą ilością masła. Szczególnie popularne na terenach dawnego cesarstwa austro-węgierskiego, będące ulubionym deserem cesarza Franciszka Józefa.


Najczęściej kojarzony jest z kuchnią austriacką, szczególnie wiedeńską. Najstarszy przepis na strudel (Millirahmstrudel) z 1696 roku, w postaci rękopisu znajduje się w Bibliotece Miasta Wiednia (Wiener Stadtbibliothek). Ciasto ma jednak swoje korzenie w podobnych ciastach z Bliskiego Wschodu, takich jak turecka baklava.

Tradycja wypiekania strudla w oparciu o wielowiekowy już przepis, kultywowana jest na wiedeńskim zamku Schonbrunn, gdzie w zamkowej kuchni odbywają się pokazy jego sporządzania.

                      

Gdy na blogu Madame Edith znalazłam relację z tego pokazu, od razu zamarzyło mi się zobaczenie go na żywo. Pierwsza myśl – marne szanse na realizację… Druga myśl – a może by tak spróbować samodzielnie upiec go w domu, by przekonać się, co ma w sobie takiego wyjątkowego? Zaczęłam szukać przepisu i… ze zdumieniem odkryłam, że wcale nie muszę wybierać się w aż tak daleką podróż, by na żywo zobaczyć, jak powstaje ten wypiek, a i lista składników potrzebnych do jego wykonania jest na tyle niedługa, a ich cena na tyle niewygórowana, że ewentualna klapa na polu realizacji szalonego pomysłu raczej nie spędziłaby mi snu z powiek.
Okazuje się bowiem, że ciasto to przybyło na Ziemię Cieszyńską wraz z rozkwitem monarchii austro-węgierskiej, za czasów panowania wspomnianego już miłośnika strudla, Frac Jozefa, i po dziś dzień na Śląsku Cieszyńskim wypiekane jest według tradycyjnych receptur. W 2009 roku zostało nawet wpisane na listę produktów tradycyjnych w kategorii: wyroby piekarnicze i cukiernicze.
 Co roku, podczas „Skarbów z Cieszyńskiej Trówły”, organizowany jest przez Zamek Cieszyn i rodzinę Riess z Cieszyna konkurs pieczenia strudla im. śp. Kingi Iwanek-Riess - miłośniczki tańca, stroju regionalnego i kultywowania regionalnych zwyczajów i obrzędów. Na dziedzińcu zamkowym odbywa się też prezentacja przygotowywania strudla w wykonaniu członków rodziny Riess. Kolejna edycja imprezy odbędzie się w tym roku 30 września.


A jeżeli nie na Zamku Cieszyn, to prezentację taką można zobaczyć podczas jesiennego Festiwalu Strudla organizowanego przez cieszyńską Cafe Muzeum:

                      

Zebrałam się zatem na odwagę i podążając za przepisem Pani Kingi Iwanek-Riess upiekłam nasz dzisiejszy piknikowy specjał i śmiało mogę powiedzieć – nie taki diabeł straszny, a aromat jaki spowijał kuchnię w czasie jego pieczenia i tempo w jakim znikał po wyjęciu z piekarnika wskazują, że w tym roku w naszym domu strudel będzie niekwestionowanym królem rozpoczynającego się sezonu na jabłka.

A teraz już pora na fotorelację z Muzeum Fryderyka Chopina:






A co wybraliśmy na pamiątkę wizyty w muzeum? Oczywiście CZEKOLADĘ!


Niestety "wyszła" z muzealnego sklepu z pamiątkami i odesłano nas po nią na jego stronę internetową :(
Jakie więc mamy wyjście? Nic, tylko klikamy i zamawiamy:

Trzy gorzkie czekolady Chopin, poproszę! 




Źródła informacji i ilustracji:

Aleksandra Zgorzelska, „Jestem zdrów i wesół, jem i piję dobrze, czyli co lubił Fryderyk Chopin”, WWW Vava Press i Food Zone 201
http://www.artinfo.pl/?pid=catalogs&sp=auction&id=1095&id2=155673&lng=3
https://images-na.ssl-images-amazon.com/images/I/51hoApkzDTL._AC_.jpg
https://i.pinimg.com/736x/df/b1/d9/dfb1d9f42a840c049886b8db3d5eeb67.jpg
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/f/f8/Portrait_of_Leonetto_Cappiello.jpg
R. Czyż, A. Nowak, J. Wójcik, S. Ganda, D. Penar, "Działalność marketingowa firmy Wedel na rynku polskim", Dąbrowa Górnicza, Wyższa Skoła Biznesu, 2006/2007



wtorek, 20 sierpnia 2013

Śniadanie Króla, czyli opowieść o rogaliku, kawie z mlekiem i obrotach ciał królewskich.

Jakie jest idealne śniadanie? Hmm… Jeśli nas zapytać, to oczywiście każdy ma własny śniadaniowy przysmak. I tak dla mnie jest nim miseczka ciepłej, gęstej, mlecznej owsianki. Dla Pawła stosik puszystych placków-penkejków skąpanych w złocistym syropie. A dla Tomka? Z racji tego, że jest ogromnym śpiochem, Tomek najchętniej zaczynałby dzień od... drugiego śniadania, a jeszcze lepiej od obiadu.

A taki Król? Na co on może mieć ochotę na śniadanie? Na bażanta w śmietanie? Jakieś inne wyszukane danie? Nic z tych rzeczy! Chodzi o najprostsze z prostych śniadanie. Jakie? Tego jeszcze nie zdradzę. Dowiemy się na wycieczce. Dziś w planach wizyta u króla. Pakujemy zatem książkę z historyjką o królewskiej zachciance i małe co nieco do naszego wyprawowego a’la piknikowego koszyka i ruszamy na zwiedzanie Zamku Królewskiego.

Zaczynamy od śniadania na Krakowskim Przedmieściu, w miejscu noszącym nazwę na cześć patrona piekarzy – Świętego Honoriusza - i zamówienia najbardziej maślanego z oferowanych tam wypieków:

– Poprosimy trzy croissanty i dużą kawę z mlekiem.

Zajadamy się nimi w towarzystwie wierszyka A.A. Milne „Śniadanie Króla”,


dowiadując się przy tym z zaskoczeniem, że Król nie chce żadnych rarytasów, ani frykasów na swe śniadanie. Jego pragnienie jest skromne i proste – zwykła pajda chleba z… masłem!


Masło. To prawdziwe, niezrównanie aromatyczne, jest podstawą udanych croissantów. A wiecie, co kryje się pod ich nazwą?
Croissant z fr. znaczy pierwsza kwadra księżyca; Croissant Rouge znaczy tyle, co Czerwony Półksiężyc (muzułmański odpowiednik znaku Czerwonego Krzyża); a empire du croissant, to… nie, nie „królestwo rogalika”, jak zgaduje Tomek, a imperium otomańskie, którego symbolem był biały półksiężyc na czerwonym tle. Do dziś widnieje on, w towarzystwie gwiazdy, na fladze Turcji.


Turcja, jak się okazuje, to słowo-klucz do rozwiązania zagadki croissanta.

Istnieje kilka różnych legend dotyczących rogalików. Według niektórych przekazów croissanty "wynaleziono" na krótko po zakończeniu oblężenia Wiednia przez Turków w 1683 roku. Autorem wypieku miał być Michał Remlau, nadworny piekarz Jana III Sobieskiego, który towarzyszył królowi w wyprawie wiedeńskiej. Wymyślił on pszenne bułeczki w kształcie półksiężyców, zwane dziś rogalikami, które uformował tak na znak i pamiątkę zwycięstwa polskiego orła nad tureckim półksiężycem, i wypiekał później z powodzeniem po powrocie do rodzinnego Torunia.

Wedle innej legendy, sławą i chwałą pod Wiedniem okrył się Polak z pochodzenia - Jerzy Kulczycki - szlachcic, szpieg i dyplomata, świetnie władający językiem tureckim. On to, w tureckim przebraniu (m.in. w charakterystycznym fezie na głowie), przekradł się z oblężonego miasta do wojsk króla lotaryńskiego i z powrotem, niosąc wieści o planowanej odsieczy i pokrzepiając nimi będących na skraju wyczerpania wiedeńczyków. A czy wiecie, że o mały włos polska husaria, wchodząca w skład sprzymierzonych wojsk austryjacko-polsko-niemieckch, nie zdążyłaby Wiedniowi na ratunek? „Połowa nam prawie wojska choruje na taką chorobę, która jest zarazą podobna” – pisał król Jan III Sobieski w liście do królowej Marysieńki. Zdziesiątkowani dotarli we wrześniu pod Wiedeń i natarli z takim impetem, że sława ich niesie się echem po historii Europy do dziś. Kojarzycie obraz znany pod nazwą "Wiktora wiedeńska" Jana Matejki? Wisi on w Muzeach Watykańskich i prezentuje arcy okazale:

"Jan III Sobieski wysyła wiadomość o zwycięstwie papieżowi Innocentemu XI"

Ale wróćmy do naszego bohatera. Nie tylko sprytem i odwagą wsławił się Jerzy Kulczycki. Otóż zasłynął on także jako założyciel jednej z pierwszych w Europie, i samym Wiedniu, kawiarni!

Stało się to za sprawą nagrody, jaką otrzymał za swój bohaterski wyczyn od Jana III Sobieskiego, a mianowicie około 300-stu worków kawy pozostawionych przez tureckiego sułtana Kara Mustafę (który wg świadectwa źródeł tureckich kawą zagrzewał swoich żołnierzy do walki i robót minerskich, o czym mógł się przekonać Kulczycki przemarzając obóz wroga). Wybór nagrody wzbudził zdumienie – nieznane ziarenka brano bowiem za karmę dla wielbłądów i nie posądzano o zbyt wielką wartość. Kulczycki wiedział jednak, jaki skarb ma przed sobą i zrobił z niego wspaniały użytek, a mianowicie otworzył w Wiedniu kawiarnię pod nazwą „Dom pod Błękitną Butelką”, w której serwował, występując w tureckim przebraniu, filtrowaną (!) kawę z dodatkiem miodu i mleka, dziś znaną jako… kawa po wiedeńsku!




 Kawiarnie "Blue Bottle Coffee" w Stanach Zjednoczonych

Sam poznał kawę jako cierpką i gorzką zawiesinę zmielonych ziarenek zaparzonych wrzątkiem, jednak ani jemu samemu, ani pierwszym gościom jego kawiarni nie przypadła ona specjalnie do gustu. Dopiero genialna myśl o przefiltrowaniu naparu i dodaniu doń mleka oraz miodu uczyniła zeń przyjemny i znany po dziś dzień napój, będący nieodzownym i najmilszym towarzyszem zaspanego poranka, czy wizyty w kawiarni. Kulczycki namówił też właściciela pobliskiej piekarni, Petera Wendela, by ten zaczął wypiekać bułeczki w kształcie półksiężyca, nawiązujące do przygód Jerzego i wiedeńskiej wiktorii, które podawał potem w swojej kawiarni w towarzystwie kawowego specjału.


Pomnik Jerzego Kulczyckiego w Wiedniu

Jerzy Kulczycki do dziś jest patronem wiedeńskich kawiarzy, jego pomnik zdobi jeden z narożników domu usytuowanego w Wiedniu przy ulicy nazwanej jego imieniem, do niego nawiązuje znane kawowe logo przedstawiające murzynka w fezie, a sieć cudownie klimatycznych kawiarni, noszących na jego cześć nazwę „Blue Bottle Coffee”, znajdziecie w Stanach Zjednoczonych.

Filiżanka z logo firmy Julius Meinl

Ale dosyć już o kawie i rogalikach. Z resztą od dawna nie po nich śladu na naszych talerzykach. Znikały w takim tempie, że trudno było uchwycić większy kawałek!


Były pyyyyyszne, cudownie maślane, a ich niebiański aromat spowijał całe wnętrze piekarnio-kawiarni. A że z tej opinii nikt z nas się nie wyłamał, to śmiało rekomendujemy - spróbujcie ich kiedyś, gdy wybierzecie się na spacer w okolice bramy Uniwersytetu Warszawskiego.
Niech nos będzie waszym przewodnikiem.

Idziemy do Zamku Królewskiego.

Skierowani do szatni, w celu pozostawienia tam naszego piknikowego koszyka, z zaskoczeniem odkryliśmy sale projekcyjne, w których z zaciekawieniem i lekkim dreszczykiem emocji, podsycanych efektami świetlnymi i dźwiękowymi, obejrzeliśmy multimedialną prezentację historii Zamku w pigułce. Szczególnie na Tomku pokaz zrobił duże wrażenie.


 Prezentacja z  dziełem naszego bohatera w tle


Zapoznajemy się z sylwetką prof. Stanisława Lorentza, który w 1939 r. ratował z Zamku dzieła sztuki i elementy wystroju, a potem stał się zagorzałym orędownikiem jego odbudowy. Chwila zabawy w rekonstrukcję siedziby polskich królów...

 

i ruszamy na "Trasę Zamkową". Cel - "Pokój Canaletta", gdyż naszym dzisiejszym bohaterem gry jest Bernardo Bellotto, zwany Canaletto.
Jakie szczęście, że jego obrazy przetrwały zawieruchę wojenną i dzięki ogromnej pieczołowitości, z jaką uwieczniał on na nich architekturę Warszawy za czasów panowania króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, udało się zrekonstruować niektóre warszawskie pałace i kamienice. Czy udanie? To sprawdzimy już po wyjściu. Na razie uważnie przyglądamy się obrazom, poszukując odpowiedzi na pytania z kart z zadaniami gry "Raz Dwa Trzy, warszawiakiem jesteś Ty!".


Po opuszczeniu murów Zamku kierujemy się na Trakt Królewski i zerkamy na ustawione na nim szklane kubiki w których zatopiono widoki miasta pędzla Canaletta. Chwila zabawy w „znajdź różnice” i…


Na jednym z obrazów i przed nami wysmukły, dominujący nad Placem Zamkowym, najstarszy niereligijny pomnik stolicy, symbol Warszawy – Kolumna Zygmunta.
Zaraz, zaraz, czy gdy podniesiono pomnik z wojennych gruzów ustawiono go z powrotem tak, jak widać to na obrazie?
- Nie! Zygmunt patrzy trochę w inną stronę!
- Dlaczego?
Kłania się dziwacznie pojmowana „polityczna poprawność” epoki PRL-u. Otóż pierwotnie Król patrzył bardziej na zachód, a nie do pomyślenia było wówczas, by królewski… ekhem, "tył" tak ostentacyjnie zwracał się, o zgrozo!, na wschód... Zespół architektów pracujących przy rekonstrukcji pomnika absurdalny pomysł obrócenia posągu wcielił w życie.

Tą ciekawostką kończymy naszą dzisiejszą wizytę na Starym Mieście. Wrócimy tu jednak jeszcze nie raz, bo na każdym niemal kroku napotykaliśmy miejsca związane z innymi bohaterami gry - Fryderykiem Chopinem, Kardynałem Stefanem Wyszyńskim, Romanem Dmowskim, Ignacym Paderewskim, Stanisławem Lilpopem...
Zdecydowanie nabraliśmy apetytu na więcej! 

 Zostało tam coś jeszcze?
Piknik z widokiem na Wisłę (taras widokowy na Górze Gnojnej przy ul. Brzozowej)


 


Źródła ilustracji i informacji:
A.A. Milne „Śniadanie króla” (wyd. Dwie Siostry 2012, seria Mistrzowie Ilustracji)
Mira Michałowska: Przez kuchnię i od frontu. Warszawa: ("Twój Styl", 1994)

https://pl.wiktionary.org
http://wydawnictwodwiesiostry.pl/katalog/prod-sniadanie_krola.html
http://pl.wikipedia.org/wiki/Flaga_Turcji
http://gellonia.sarmacja.org/mekka/legend011.php
http://www.pozegnanie.com/?menu=content&id=9
http://www.bluebottlecoffee.com/our-story
http://shop.meinl.com/
"Kawa. Sekrety baristy", (wyd. RM, 2012)
http://www.sztuka.net.pl/palio/html
Obraz Jana Matejki: https://klubpodroznikow.com/relacje/europa/1921-watykan
https://razdwatrzywarszawiak.pl/ 
pawitomwawa3@gmail.com



czwartek, 8 sierpnia 2013

Aperitif (na rozbudzenie apetytów).


Konsument pierwszy: Paweł, lat 9, wdzięczny pochłaniacz wszystkiego, co by mu nie zaserwować. Grunt, żeby było kolorowo, urozmaicenie i w dużych ilościach.

 Krasnoludki są wśród nas :)

Konsument drugi: Tomek, lat 6, odrobinę wybredny i czasem awanturujący się, ale tylko odrobinę i tylko czasem.

Yyy... Na jeden kęs chyba nie dam rady...

Konsument trzeci, pełniący też rolę przewodnika, zaopatrzeniowca i dokumentalisty: Ja, lat...  Oj, i tu zaczyna się problem z  odpowiedzią, bo "Ja" nie występuję w jednej osobie. Jest nas bowiem w tej jednej osobie naprzemiennie dwoje:
- "Ja-On" - który zwykle zabieram chłopców w kolejne miejsce na trasie zabawy "Raz, dwa, trzy - warszawiakiem jesteś Ty". Witajcie!
- I "Ja-Ona" - która zaopatruję ich w kolejne karty zadań oraz coś "na drogę", co wcześniej razem upichcimy, lub też w adres miejsca w którym coś spałaszują, gdy opadną z sił po trudach wycieczki. Staram się też, by to "coś" nie było "byle czymś", ale opowiadało jakąś historię, kojarzyło się z jakimś miejscem lub osobą i stanowiło smakowitą niespodziankę. Miło mi!
- Następnie "Ja-On" dokumentuję przebieg wycieczki, dzielnie walcząc z oporem "konsumentów" przed daniem się uwiecznić na karcie aparatu...
- A "Ja - Ona" zbieram to wszystko i dzielę się tu z Wami naszymi wrażeniami, wyszperanymi ciekawostkami i przepisami na smakołyki, które nadawały zwiedzanym miejscom i poznawanym bohaterom wypraw smak. Tak, tak, nie inaczej, jak właśnie SMAK.
Chcemy bowiem, by Warszawa podziałała na wszystkie zmysły dzieciaków i zyskała przez to dodatkowy, jakże przyjemny wymiar, przez który czas spędzony na jej poznawaniu utrwali się jeszcze bardziej w ich pamięci.
Bo któż z nas nie ma wspomnień, których nośnikiem jest zapach, czy smak?
Zapach pieczonego przez mamę lub babcię ciasta, smak jej konfitur, czy domowego kompotu - ten jedyny i niepowtarzalny, kojący i kojarzący się zwykle z czasem beztroskiego dzieciństwa. Czy smakowo-zapachowe wrażenia nie są jednymi z pieczołowiciej pielęgnowanych i milszych wspomnień ludzi, miejsc, czy zdarzeń w naszym życiu?

A dlaczego Warszawa i jej bohaterowie nie miałaby nabrać zapachu i smaku?
Może przez to staną się nam wszystkim bliżsi, milsi i bardziej zapadną nam w pamięć, a może i w serca?
Próbujemy!
Czy nam się to uda? Tego nie wiemy, ale jesteśmy dobrej myśli.
A Was zapraszamy - spróbujcie Warszawy razem z nami.

To, co? Zamawiamy?

- Porcję Warszawy dla trojga, proszę!